Rozdział pierwszy
- Aleksandra Kleczkowska
- Jan 23, 2021
- 3 min read
Updated: Jan 12, 2024
WYPCHANY KROKODYL

Lili zbliżała się właśnie do mostu, który kończył wijącą się wąską uliczkę. Wypełniały ją malutkie sklepiki, tawerny, restauracyjki i antykwariaty oferujące towar wszelaki. Począwszy od starożytnych zużytych szczoteczek do zębów używanych przez samą Kleopatrę, po stojak na kapelusze, który dumnie dźwigał przyodzienie głowy samego Napoleona. Gwarna uliczka z wywalonymi na zewnątrz wnętrznościami barów i restauracyjek w postaci stoliczków, krzesełek i parasoli chroniących bardziej przed deszczem niż raczej omijającym to miejsce słońcem brzęczała niczym ul w środku lata. Lady wypełnione mieszkańcami muszli i skorupek, ruszty z pieczonymi kasztanami oraz kosze najróżniejszych owoców, które wędrowały tu z odległych krańców zagajników i sadów okolicznych farm wabiły przechodniów.
Lili przebijała się tanecznym krokiem przez chaotycznie szwendających się turystów. Muzyka wylewała się z malutkich, zaciemnionych, przytulnych wnętrz tawerenek jak wino wylewane z wielkich szklanych dzbanów i wylewane wprost do gardeł rumianych ze szczęścia gości. Pojazdy również zwiedzały. Toczyły się wolno, ruchem ledwo dostrzegalnym potrukując na siebie od czasu do czasu. Pasażerowie wisieli w oknach, wytykając palcami co ciekawsze osobniki architektury bądź innego rodzaju licznie zgromadzone atrakcje, jakie z reguły gromadzą małe, wąskie uliczki pamiętające czasy, których nikt nie pamięta.
Lili zatrzymała się przed wielką witryną sklepiku z galanterią i produktami toaletowymi. Wąski, czarny budynek pochylał się nad przechodniami. Jego trójkątny, garbaty dach dźwigał zawieszony nad wejściem mosiężnym dzwon. Dzwonił on poruszany wiatrem lub rękoma złośliwych nastolatków. Za punk honoru uznawali oni trzepnięcie z impetem starego dzwona. Trzepotał wtedy zadowolony swoim okrągłym jęzorem w pustym, mosiężnym wnętrzu. Trząsł się radośnie jak niemowlę łaskotane przez matkę a potem milkł na nowo, czekając cierpliwie na następne zainteresowanie jego jestestwem. Witryna ciągnęła się prawie pod sam dach. Demonstrowała swoje towary przez wyszorowane, błyszczące szybki. Półki uginały się pod ciężarem wspaniałości. Cudowny zapach, mieszanina wszystkiego co powabne i nęcące w przyrodzie łączyło się w wielką ciężką chmurę, która przeciskała się przez szpary okien i drzwi, zaczepiając przechodniów. Nie było nikogo kto by przeszedł obok niej obojętnie. Lili mogła przysiąc, że prawie widzi kolory tego rozkosznego oparu. Miała wrażenie, że gładzi ją po policzku, ślizga się po nosie, łapie za włosy i delikatnie zaciąga do wnętrza sklepu. Zmusza ją do spojrzenia na jego pięknej wystawy, do podziwiania flakoników i słoiczków, puzdereczek i menzurek, rzeźbionych mydełek, pozytywek skrywających flakony perfum, bambusowych patyczków zanurzonych w wodach różanych, kuleczek, które topią się w cieplej wodzie, ślicznych kartoników wypełnionych mydlanymi płatkami oraz woreczków napchanych suszkami. Lili uwielbiała patrzeć na te cudeńka, pieścić je wzrokiem pełnym uwielbienia. Żaden drobiazg nie zostawał przez nią pominięty, zgłębiała finezyjne literki składające się na egzotyczne nazwy typu "Sen Sahary" " Łzy Słowika" czy " Eksplozja Poezji". Podziwiała śliczne rycinki ozdabiające pudełeczka przedstawiające kwiaty i zwierzęta. Studiowała dobór kolorów, kształtów i rozmiarów. Ustawiała w myślach te wszystkie skarby na stopniach podium, przestawiała, sortowała, szeregowała, aż w końcu ostatecznie archiwizowała gdzieś w szufladkach swojego gustu. Analizowała właśnie urodę nowo dodanych jaśminowych mydełek w kształcie koników morskich , gdy jej wzrok prześlizgnął się po czymś, czego zobaczyć nigdy by się tutaj nie spodziewała. Jakieś zimne ślepie łypało na nią małym oczkiem wetkniętym w olbrzymi łeb. Lili tak się przestraszyła, że aż podskoczyła, uderzając niemalże głową w zwisający nad nią dzwon. To dziwo, które tak zaskoczyło Lili leżało pomiędzy eleganckimi rękawiczkami krojonymi ewidentnie na wyjścia do opery a paskami z uprzążkami w kształcie kolibrów. Na jęzorze w otwartym wielkim pysku nastroszonym ponakłuwanymi jak ćwieki, wielkimi, ostrymi, zębami leżała wielka perła.
hi!